18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przemków/Chocianów: Naukowcy tropią wilki

Piotr Kanikowski
Ślady, na które od trzech lat natrafiają tropiciele, nie pozostawiają wątpliwości: wilki wróciły do nas na dobre
Ślady, na które od trzech lat natrafiają tropiciele, nie pozostawiają wątpliwości: wilki wróciły do nas na dobre Fot. Robert Mysłajek
Między Przemkowem a Chocianowem zamieszkała wataha: basior, wadera i cztery lub pięć wilczków z dwóch kolejnych miotów. Od trzech lat grupa naukowców dyskretnie drepcze po ich ścieżkach.

Wilki powadzą nocny tryb życia, świetnie radzą sobie w ciemnościach. Mają nieporównanie doskonalszy od ludzkiego węch i słuch. A na dodatek natura wyposażyła je w szczupłe, lecz odporne na trudy ciało długodystansowca, sprawdzające się zarówno podczas polowań, jak i w nieustannej wędrówce przez leśne ostępy.

Tropiciele to przedstawiciele gatunku Homo sapiens, który jest prawie ślepy po zmierzchu i preferuje dzienną aktywność. Śpią więc w nocy, a gdy robi się jasno, ruszają za watahą po tropach odciśniętych wzdłuż i w poprzek ludzkich dróg. Wypatrują wilczych tropów, odchodów, śladów rui lub moczu na śniegu, rozdrapanej pazurami ziemi, porzuconych resztek posiłków - wszystkiego z czego przy pomocy najnowszej technologii da się odcedzić informacje o drapieżniku, który po latach nieobecności powrócił w rejon Przemkowa i Chocianowa.

W tej pogoni wilk zawsze będzie niedościgły. Dr inż. Robert Mysłajek - jeden z tropicieli, wiceprezes Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" - przyznaje to bez żalu.
- W ciągu jednej nocy potrafi przebyć nawet trzydzieści lub czterdzieści kilometrów. My co najwyżej dwadzieścia - opowiada.

Robert Mysłajek razem z dr Sabiną Pierużek-Nowak - prezes Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" tropią od piętnastu lat w południowej i zachodniej Polsce te drapieżniki. Ale tylko dwa lub trzy razy w roku udaje im się na własne oczy zobaczyć w lesie wilka. I nigdy takie spotkanie nie trwało dłużej niż mgnienie oka.
- Niełatwo go podejść. Ma fenomenalny węch, nawet na kilometr czuje zapach człowieka. A instynkt podpowiada mu, by trzymać się od nas z daleka.

Aparat fotograficzny pachnie niegroźnie, jak kawałek plastiku, którego - to znak czasów - coraz więcej w lasach. U wilków nie budzi złych skojarzeń. Jest nie tylko dyskretny, ale też bardziej cierpliwy i wytrwały od przeciętnego człowieka. Przy pomocy taśm tropiciele Stowarzyszenia dla Natury mocują go do pni drzew obok wilczych szlaków. Specjalny czujnik, z którym sprzężony jest wyzwalacz aparatu, reaguje - w zależności od modelu - na poruszający się ciepły obiekt lub na sam ruch. Gdy w zasięg obiektywu wejdzie żywe stworzenie, elektryczny impuls wyrwie urządzenie z pozornego uśpienia, a wtedy nie płosząc modela, aparat zrobi serię cyfrowych zdjęć lub nakręci krótki filmik. Przyrodnicy mówią na to urządzenie fotopułapka.

Basior, wadera i ich potomstwo, mieszkające w rejonie Przemkowa kilkakrotnie już wpadały w taką zasadzkę. Podczas bezkrwawych łowów przy pomocy fotopułapki udało się ustrzelić je Zbigniewowi Skibińskiemu, Sławomirowi Mendelowi i Robertowi Mysłajkowi ze Stowarzyszenia dla Natury "Wilk".
- Wykonane zdjęcia analizujemy pod różnym kątem - opowiada Sabina Pierużek-Nowak. - Staramy się ustalić, czy to ten sam osobnik co na innej fotografii. Po wyglądzie oceniamy kondycję zwierząt. Fragmenty skóry pozbawione sierści mogą na przykład świadczyć o obecności świerzbowca.
Doświadczonemu biologowi kilka kadrów z fotopułapki wystarczy, aby rozpoznać płeć zwierzęcia i z grubsza określić jego wiek. Informacje te zestawione z innymi śladami pozwalają odtworzyć historię i stan obecny wilczej grupy rodzinnej, czyli watahy.

Tworzą ją zwykle ojciec (basior) i matka (wadera) wraz z tegorocznymi szczeniętami oraz podrośniętymi młodymi z poprzedniego roku, jeśli oczywiście przetrwały zimę. Odchowana młodzież pozostaje z jeszcze przez jakiś czas, dopóki młode wilki nie dojrzeją na tyle, by poczuć potrzebę założenia własnej watahy. Wówczas albo odchodzą samotnie, by szukać partnerów życiowych albo jeśli pojawi się w okolicy obcy wilk - kandydat na partnera, odchodzą razem w poszukiwaniu dogodnego obszaru na nowe terytorium, gdzie utworzą nową grupę rodzinną.

Ta, która na swe terytorium zajęła teren nadleśnictw Przemków i Chocianów, wywodzi się z północno-wschodniej Polski. Jej trzon stanowił jeden lub lub więcej osobników, które kilka lat temu odłączyły się od rodzinnych watah i w poszukiwaniu nowego łowiska przywędrowały na Dolny Śląsk. Dowiodły przy okazji istnienia tzw. korytarzy ekologicznych, czyli leśnych ciągów, które - jak się okazuje - mimo cywilizacyjnych przemian wciąż spajają puszcze wschodniej Polski z Borami Dolnośląskimi, umożliwiając migrację różnych gatunków.
- Monitorujemy tę grupę od 2007 roku - mówi Sabina Pierużek-Nowak. - Wówczas składały się na nią dwa lub trzy osobniki. Założycielami rodziny były bez wątpienia wilki z północno-wschodniej Polski, ale badania genetyczne komórek nabłonka, które pobraliśmy ze świeżych odchodów, wykazały także obecność DNA wilków ze wschodnich Niemiec.

Nysa Łużycka nie stanowi dla nich żadnej przeszkody, potrafią pokonać ją wpław. Tym bardziej za nic mają sobie umowne, zakrawające na bezczelną uzurpację, granice ludzkich państw. Robert Mysłajek mówi, że na terenie Borów Dolnośląskich na zachód od Przemkowa bytują jeszcze trzy inne grupy wilcze, w tym jedna "polsko-niemiecka".
- Wilki to specyficzny gatunek. Są jak termometr do mierzenia emocji pomiędzy człowiekiem a naturą - mówi Marek Cieślak, zastępca dyrektora Dolnośląskiego Zespołu Parków Krajobrazowych. - Jeśli znowu postanowiły się tu osiedlić i rozmnażać, to widocznie z naszym stosunkiem do przyrody nie jest aż tak źle, jak sądziliśmy.

Z dolnośląskich lasów wilki zniknęły w latach pięćdziesiątych. Uchodziły za szkodniki, zagrażające płowej zwierzynie i zwierzętom hodowlanym, więc co najmniej od połowy XIX wieku tępiono je wszelkimi dostępnymi środkami, nie wyłączając żelaza, potrzasków, sideł, pułapek i środków chemicznych. Myśliwi strzelali do nich podczas polowań i wybierali szczenięta z gniazd. Hodowcy truli wilcze rodziny strychniną, luminalem i kulczybą wronim okiem. W początkach PRL-u spontaniczne akty samosądu za poduszone owce przerodziły się w zorganizowaną, nadzorowaną przez rząd, eksterminację gatunku.

Minister Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego powołał komisarzy wojewódzkich do spraw tępienia wilków i w stosownym zarządzeniu dopuścił stosowanie trucizn. W tym czasie za każdego osobnika zabitego podczas polowania państwo wypłacało od 500 do 1000 złotych nagrody (dla porównania średnia płaca w przemyśle w roku 1955 wynosiła 1100 złotych). W kolejnych latach stawka rosła, aż do 1500 zł w roku 1964. Nim władza się spostrzegła, drapieżnik został zupełnie wytrzebiony z lasów w zachodniej Polsce. Nieliczne watahy ocalały na wschodzie. Dopiero 12 lat temu na terenie całego kraju wprowadzono ścisłą ochronę gatunkową wilków.

Siedliska we wschodniej Polsce z czasem wypełniły się watahami, a przez opuszczające grupy rodzinne młode wilki zostały zmuszone do coraz dalszych wędrówek w poszukiwaniu nowych terytoriów. I tak wytrzebiony w PRL-u gatunek zaczął odradzać się również w zachodniej części kraju. Według szacunków naukowców z Zakładu Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk na terenie Polski w sezonie 2008/2009 żyło od 543 do 687 wilków.

Ślady, na które od trzech lat tropiciele trafiają między Przemkowem a Chocianowem, nie pozostawiają wątpliwości: wilki wróciły i dobrze im tu. Wataha zajęła na swe łowisko teren dwóch nadleśnictw - wystarczająco zasobny w zwierzynę i w miarę bezpieczny, mimo zastępów grzybiarzy oraz zbieraczy złomu, od wiosny do jesieni penetrujących wojskowe poligony w poszukiwaniu metalowych odłamków. Wilkom nie przeszkadzają zbytnio.
- Zwierzęta te wiedzą jak sobie radzić z ludzką skłonnością do leśnego zbieractwa. Potrafią się dobrze ukryć lub okresowo przenieść w tę część swego terytorium, gdzie jest bezpieczniej - mówi Sabina Pierużek-Nowak. - Nie mają też żadnego interesu, by wchodzić człowiekowi w drogę. Wolą nas unikać.

Wbrew legendom, wilk nie atakuje ludzi. Dla myśliwych, przywykłych traktować wszystko co żyje w lesie jako swoją wyłączną własność, stanowi problem, bo nie uznaje tych praw. Zabija sarny, jelenie, dziki, aby wyżywić siebie i swoje potomstwo, ale jako żer służą mu przede wszystkim osobniki młodociane, słabsze, chore lub ranne.
- Trop wilka tylko z pozoru przypomina psi - objaśnia Robert Mysłajek.

Psy biegają chaotycznie, łapy stawiają dość szeroko, pozostawiając nieładny rozchwiany trop. Wilk stawia łapy jak modelka stopy na wybiegu. Jak linoskoczek, równo, w linii prostej, blisko osi ciała. W głębszym śniegu, aby zaoszczędzić energię osobniki idące z tyłu zwykle wkładają łapy w trop przewodnika. Myśliwi mówią na to "sznurowanie".
Pojedynczy odcisk łapy też jest bardziej elegancki od psiego: duży (11-13 cm długości), owalny, symetryczny, z mocno zaznaczonymi silnymi pazurami.

Biolodzy, którzy monitorują wilki na terenie nadleśnictw Przemków i Chocianów, notują współrzędne i cechy każdego odnalezionego śladu aktywności drapieżników - tropów, resztek zdobyczy, odchodów, znakowania terenu, itd. Potem wpisują je do komputerowej bazy danych, generują na mapach cyfrowych obraz jego terytorium. Pomagają im przeszkoleni wolontariusze, a także leśnicy i okoliczni mieszkańcy, dzieląc się swymi obserwacjami. Jednak wilk cały czas jest z przodu, niedościgły. I dobrze, aby tak pozostało.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Przemków/Chocianów: Naukowcy tropią wilki - Lubin Nasze Miasto

Wróć na lubin.naszemiasto.pl Nasze Miasto