Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nieznany strajk

Monika Kobylańska
Wprowadzenie stanu wojennego było szokiem dla społeczeństwa. Trudno dziś znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego skala protestów w województwie katowickim była największa w Polsce.

Wprowadzenie stanu wojennego było szokiem dla społeczeństwa. Trudno dziś znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego skala protestów w województwie katowickim była największa w Polsce. Mimo braku łączności, niezależnie od siebie zastrajkowało w regionie kilkadziesiąt przedsiębiorstw. Największe nasilenie protestów przypadło na 14 i 15 grudnia. Objęły one ponad 50 zakładów, w tym 25 kopalń.

14 grudnia 1981 r. władza uderzyła w trzy strajkujące zakłady: huty - Katowice i Baildon oraz kopalnię Wieczorek. Do "odblokowywania" kopalni przystąpiono o godz. 10. Pacyfikacja trwała 4 godziny. Tegoż dnia w godzinach popołudniowych zaatakowana została Huta Katowice. Interwencja odniosła połowiczny sukces - strajkujący wycofali się na lepiej zabezpieczone wydziały. Zatrzymano 100 osób. Wieczorem, o godz. 20, rozpoczęła się interwencja w Hucie Baildon w Katowicach, gdzie strajk podjęło ok. 4 tys. osób. Strajkujący nie stawiali oporu, zostali jednak pobici w trakcie przepuszczania przez tzw. "ścieżkę zdrowia". Szczególnie brutalnie potraktowano studentów, członków NZS, wspierających strajk. Zatrzymano 205 osób. Następnego dnia siły pacyfikacyjne podzielono na dwie części. Jedną z nich skierowano działań na terenie Jastrzębia i okolic, druga zaś do tłumienia strajku w KWK Staszic.

Historia strajku w KWK Staszic jest mało znana i zupełnie nie funkcjonuje w społecznej świadomości. 13 grudnia, zaraz po północy w kopalni schroniło się kilku członków Komisji Zakładowej, którym udało się uniknąć internowania, wśród nich był przewodniczący Kazimierz Krawczyk. Podczas wiecu w cechowni powołany został Komitet Strajkowy w skład, którego weszli członkowie Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność. Udział w strajku wzięło ok. 800 osób. W godzinach popołudniowych na skutek ugodowej postawy Komitetu Strajkowego, strajk został rozwiązany. Część załogi nie podporządkowała się tej decyzji i utworzyła nowy KS, w skład którego weszły osoby, które wcześniej nie pełniły żadnych funkcji w strukturach Solidarności. 15.12.1981 r. o 9 rano ZOMO wyłamało SKOT-em bramę główną funkcjonariusze wpadli do łaźni łańcuszkowej i zaczęli pałować strajkujących tam młodych górników. Części z nich udało się uciec do pobliskiego lasu, resztę przewieziono do Komend MO w Katowicach i innych pobliskich miast. Jednak prawdziwa jatka zaczęła się w znajdujących się w odległości ok. 1 km Domach Górnika, gdzie zebrała się spora grupa górników, którzy opuścili strajk. Początkowo zomowcy starali się rozpędzić zgromadzenie za pomocą gazów łzawiących. Gdy to jednak nie przynosiło efektów, ruszyli do ataku. Górnicy schronili się w swoich pokojach. Pod budynek podjechały armatki wodne. Na wprost hoteli ustawił się czołg, strumienie wody zaczęły wbijać szyby w oknach, przez które wpadały petardy odrzucane przez górników na zewnątrz. ZOMO wtargnęło na klatki schodowe i zaczęło się regularne pałowanie. Już w budynkach urządzono górnikom "ścieżkę zdrowia". Niektórzy skakali z okien, inni byli wyrzucani przez milicjantów. Wszystkich spędzono przed budynki, ustawiono w szeregu i trzymano przez dłuższy czas w kilkunastostopniowym mrozie, nie pozwalając często założyć nawet wierzchniego okrycia. Pracujący w owym czasie w KWK Staszic Zenon Szmidtke, wspomina słowa oficera MO, który wyciągając z kabury pistolet tak przemówił do górników: "Prawo stanu wojennego pozwala takich jak wy rozstrzelać. Pracujecie w zakładzie zmilitaryzowanym, za to, co zrobiliście grozi kara śmierci."

W aktach SB można znaleźć lakoniczne stwierdzenie, że podczas akcji zatrzymano "454 uczestników zajścia w stosunku do których zastosowano następujące sankcje: 156 internowano, wszczęto śledztwo przeciwko 4 osobom, ukarano przez kolegium ds. wykroczeń 22 osoby, 272 osoby po rozmowach zwolniono." Równocześnie w zestawieniu strat po stronie interweniujących oddziałów czytamy: "jeden funkcjonariusz doznał złamania nogi od uderzenia cegłą, jeden funkcjonariusz doznał rany ciętej nosa, uszkodzony kask - 1 szt."


Studenci z hutnikami

Wybuch stanu wojennego był dla wszystkich szokiem. Najbliżej Uniwersytetu Śląskiego strajkowała Huta Baildon. I tam właśnie poszliśmy. Rano, tego dnia hutnicy zebrali się pod budynkiem dyrekcji, postawili krzyż i odprawili mszę świętą. W chwilę później już strajkowali. Powołano komitet strajkowy, wysunięto postulaty: zniesienie stanu wojennego i uwolnienie wszystkich aresztowanych. Do huty przyszedłem, około 14. Przez bramę nie można było normalnie wejść, więc skoczyliśmy przez płot. Wtedy przeskoczyłem najważniejszy płot w moim życiu. Czuło się chęć walki. Nie było strachu, była euforia. Przynajmniej na początku. Tymczasem w hucie przybywało studentów. Zajęliśmy się, tzw. propagandą czyli malowaniem i klejeniem plakatów. Byliśmy także kurierami, łącznikami z innymi zakładami pracy. Czas płynął i pozornie nic się nie działo. Pozornie, bo ZOMO odcięło dostęp do huty. Słychać było silniki samochodów podjeżdżających pod zakład. Andrzej Sobolewski i Marian Majcher wdrapali się na wieżę ciśnień, by obserwować teren i informować o ruchach milicji. Mieli wrócić gdy zapadnie zmierzch. Nie wrócili. Drogę powrotu, odcięło im ZOMO. Wieczorem 14 grudnia milicja wkroczyła na teren zakładu. Najpierw "zdobyli szturmem" pusty budynek dyrekcji. Potem wkroczyli dalej. Zamknęliśmy się w hali remontowej. Napięcie i przerażenie tworzyło mieszankę wybuchową. Uciekać nie było dokąd, pozostawała bitwa. Nagle, zaroiło się od zomowców. Weszli, wdarli się ze wszystkich stron. Nie było mowy o jakimkolwiek oporze. Potem pojawił się dowódca. Przedstawił się jako kapitan MO. Wezwał nas do zaprzestania oporu i dał słowo honoru, że włos z głowy nikomu nie spadnie. A myśmy tej kanalii uwierzyli. Nikt się nie spodziewał, że za bramą hali rzucą się na nas dzikusy w niebieskich mundurach. Pamiętam okrzyk: "dawać ich kurwa, dawać! i papieros wypadł mi z ust. Miałem na ramieniu biało-czerwoną opaskę, co w ciemnościach było bardzo widoczne. Jeden z milicjantów zerwał mi ten kawałek spiętego agrafkami materiału, rzucił na ziemię i pałując po plecach zagnał mnie w stronę portierni. Powrzucali nas do radiowozów i wywieźli na komendę miejską w Katowicach, przy ul. Kilińskiego. Potem było bieganie po schodach i długie godziny stania na korytarzu. W pewnym momencie podszedł do mnie esbek, spojrzał zmęczonym wzrokiem i zapytał: "Co tam robiłeś? Strajkowałem. A gazetę czytałeś? Czytałem. I co tam pisało? Nie pamiętam, nie uczyłem się na pamięć". Sbekowi nerwy puściły i dostałem w twarz. Podnosząc się z podłogi usłyszałem jeszcze: "Ja cię oduczę pyskowania. Już nigdy nie będziesz studentem. Zgnijesz jak robol". Potem zaczęły się regularne, przesłuchania, protokoły, bicia. Potem schody w dół, piwnica, cela. Wtłoczyli nas razem, baildonowców do małej, chyba dwuosobowej celi, w kilkunastu. Marek Dmitriew ściągnął sweter pokazując plecy. Były właściwie jedną siną miazgą. Nie wiem ile czasu tam siedzieliśmy. W końcu zostaliśmy wyprowadzeni. Tym razem przewieziono nas do Bytomia. Tam bez ceregieli zapakowano nas wprost do cel. Przy przeszukaniu znaleziono u mnie tabletki z krzyżykiem. Znowu mnie pobili. Tym razem dostałem bo jestem "pierdolonym narkomanem i studentem". W celi, luz. Tylko jeden człowiek. Wchodząc, zapytałem: robotnik, czy student? Robotnik, padła nieufna odpowiedź. W sumie siedziało nas razem czterech. Poważnym minusem było wybite okno i kilkunastostopniowy mróz. Później przewieźli nas z powrotem na Kilińskiego, by po kolejnych 24 godzinach znowu wywieźć do Bytomia. Nie pamiętam czy coś jedliśmy. W końcu konwój wywiózł nas do więzienia w Zabrzu-Zaborzu. Gdy wyskakiwaliśmy z ciężarówki na więzienny dziedziniec, jeden z konwojujących nas milicjantów, rzucił: "ja to bym was przez komin, a nie do więzień." Potem zostaliśmy zamknięci w pawilonie przejściowym i o dziwo, nakarmieni jakimś zbrylonym syfem o smaku betonu. Nie dało się tego jeść, więc dalej byliśmy głodni. W końcu wręczono każdemu z nas nakaz internowania i zaprowadzono do właściwych pawilonów. Przekraczając bramę Pawilonu nr 3, znalazłem się nagle w innym świecie. Natychmiast otoczyli nas wcześniej internowani, zobaczyliśmy twarze spokojne, uśmiechnięte, przyjazne. Poczułem wtedy wyraźnie, że w tym kawałku zamurowanego i zakratowanego świata znalazłem prawdziwie wolną Polskę.

Jędrzej Lipski w 1981 roku student Uniwersytetu Śląskiego. Członek NZS. W listopadzie i grudniu 1981 roku uczestnik strajków studenckich. Internowany w grudniu 1981 roku i przewieziony do Zabrza Zaborza. Zwolniony w styczniu 1982. Miesiąc później ponownie internowany za "podburzanie środowisk akademickich do akcji protestacyjnych". Przewieziony do KW MO w Katowicach, a następnie do obozów internowania w Jastrzębiu Szerokiej i Uhercach. Zwolniony w lipcu 1982 roku. Doktor nauk humanistycznych, dziennikarz, redaktor, wydawca. Mieszka i pracuje w Katowicach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto